Czy myślimy o naszych zabytkach myśli inżynieryjnej?
W ostatnim czasie kształtowały się różne wizje naszej małej ojczyzny. Prezentowali je w swoich programach politycznych kandydaci. W debacie publicznej wspominano o filarach, na których pretendenci do rządzenia chcieli oprzeć rozwój lokalny. Wśród nich można było wymienić turystykę jako element rozwoju społeczno-gospodarczego. Na marginesie piszący te słowa zauważa, że region złotoryjski nie może bazować na jednym filarze, ale na zrównoważeniu kilku. Oparcie miasta i jego okolic, w głównej mierze, na turystyce mogłoby nieść ze sobą katastrofalne skutki. Niemniej dziwi, że wśród tych, którzy widzieli w niej bardzo istotny element, a nie dodatkowy, nie pojawiła się żadna refleksja nad zabytkami myśli inżynieryjnej jakimi są dawne linie kolejowe.
Żyjemy na obszarze, na którym sto lat temu jego mieszkańcy używali na co dzień języka niemieckiego. Obszary Dolnego Śląska, części Śląska, Pomorza, jak i Wiekopolski, która znajdowała się pod zaborem pruskim, charakteryzują się względem pozostałej części obszaru naszego kraju wyjątkowo dużą gęstością linii kolejowych. Wiele z tych szlaków nie przetrwało jednak próby czasu w latach transformacji społeczno-gospodarczej. Wśród nich są zarówno linie kolejowe, które mogłyby w istotnym stopniu wpływać na walkę z tzw. wykluczeniem transportowym – problemem dotyczącym kilkunastu milionów Polaków. Są też takie, które wydają się być drogami donikąd.
Przykładem tych ostatnich jest trzykilometrowy fragment linii kolejowej nr 342 – Jerzmanice-Zdrój – Wilków Złotoryjski (Wilcza Góra). Linia utraciła swoje znaczenie towarowe kilka lat temu po zamknięciu wydobycia kruszywa. Od tego czasu nie jeżdżą nią pociągi. Znając życie i nomen omen koleje nieużytkowanych linii kolejowych pojawiają się na niej samosiejki. Obecnie PKP PLK przewiduje na niej 0 km/h, co oznacza, że może być nieprzejezdna.
Choć linia datowana jest na pierwsze lata po II wojnie światowej nasuwa się u mnie refleksja czy nie warto jej uznać za zabytek techniki i w jakiejś formie zabezpieczyć. Ta linia kolejowa ma pewne aspekty, o których warto pamiętać:
- jest położona kilkadziesiąt metrów od granic złotoryjskiej podstrefy LSSE (!), więc przynajmniej w kontekście zachowania rezerwy terenowej na jej odtworzenie w tym miejscu powinniśmy się zainteresować jej losem,
- jest jedną z najbardziej stromych linii kolejowych w Polsce – na odległości 3 kilometrów pociągi musiały pokonywać różnice wysokości ok. 60 metrów,
- jest dość malowniczo położona i prowadzi do zabytku geologicznego jakim jest Wilcza Góra. Korzystając z wartości dydaktyczno-naukowych utworzenie w jej okolicach centrum konferencyjnego przy jakiejś uczelni nie wydawałoby się bezsensowną ideą.
Nawet w wariancie minimalistycznym pod względem kosztowym polegającym na tym, że linią w kierunku Wilczej Góry miałyby jeździć tylko amatorskie drezyny warto się tym tematem zainteresować. Jeżeli PKP PLK nie byłoby tym zainteresowane są jeszcze samorządy lokalne (gmina wiejska Złotoryja, powiat złotoryjski, Województwo dolnośląskie), które mogłyby przejąć ten szlak. Chociaż samorządy te najbliżej obywatela mogą być bardziej zainteresowane przejęciem gruntów pod budowę ścieżek rowerowych.
Podobnie można się zastanowić czy około czterokilometrowy odcinek nieistniejącej od wielu lat linii kolejowej nr 323 Nowa Wieś Grodziska – Bolesławiec Wschodni, która w przeszłości obsługiwała stare zagłębie miedziowe, można byłoby w jakiejś formie odtworzyć. Oczywiście dopiero w momencie, w którym ruszy rewitalizacja linii kolejowej nr 284.
Od Nowej Wsi Grodziskiej, która znajduje się na krzyżówce linii kolejowej nr 284 i 323, do Grodźca, w której to wsi znajduje się perełka turystyczna powiatu złotoryjskiego są właśnie 4 kilometry. Lepsze scenariusze ponad dekadę temu kreślił dr inż. Krzysztof Lewandowski z Politechniki Wrocławskiej w artykule „Linia kolejowa do złota”. U ich podstaw stał jednak powrót KGHM (lub innego tego typu koncernu) do wydobycia miedzi w okolicach Warty Bolesławieckiej. Dziś wydaje się, że bardziej zachęcające dla inwestorów są złoża w województwie lubuskim.
Temat jednak, co pokazała historia współcześna, może nieść pewne niebezpieczeństwa. Raz pewien premier chlapnął, że jego rząd nie zlikwiduje już żadnego kilometra linii kolejowych. Nie wiem czy wypowiadając tę deklarację podejrzewał jak mocno szefostwo od kolei weźmie sobie ją do serca. Przez tamto publiczne zobowiązanie Złotoryjanie nie doczekali się upragnionej od kilku dekad obwodnicy miasta mimo podpisanej na jej wykonanie umowy o wartości kilkudziesięciu milionów złotych. Dlaczego? Bo projektowana nowa droga miałaby przecinać nieużytkowany od kilkudziesięciu lat fragment linii kolejowej do dawnych zakładów kombinatu miedziowego. Kolej chciała aby na tą pozarastaną samosiejkami linią inwestor wybudował… wiadukt drogowy.
Niemniej póki linia na Wilczą Górę nie przypomina np. tego co widzimy jadąc ze Świerzawy do Złotoryi może warto przedyskutować publicznie co z nią można zrobić i czy można ochronić ten niewątpliwy zabytek techniki… Oczywiście w wariancie, który nie zablokuje jakiejś ważnej i oczekiwanej przez lokalną społeczność inwestycji. I przede wszystkim takim, który jest finansowo akceptowalny.