Gdy serce wierzy do samego końca

Piłka nożna to dla jednych tylko i wyłącznie jakiś sport, w którym 22 mężczyzn ugania się za jedną piłką. Dla innych to jednak ważny element ich codziennego życia. Choć dla tych pierwszych ten sport może się wydawać nudny, to dla tych drugich jest pasją. Jest jednak pewna przestrzeń, w której wychodzimy ponad prostą klasyfikację, a w której piłka nożna staje się alegorią życia.

Gdy Wisła Kraków awansowała do finału Pucharu Polski dostałem od mojej żony jasne zielone światło aby pojechać na Stadion Narodowy. Niestety gdy otworzyła się sprzedaż biletów nie udało mi się ich kupić. Z pomocą przyszedł fakt, że praktycznie od początku jestem członkiem Socios Wisła Kraków. Kiedyś nieświadomie wziąłem udział w konkursie organizowanym przez to świetne stowarzyszenie i zdałem sobie z tego sprawę gdy przyszedł mail o tym, że wygrałem koszulkę meczową. Tym razem znowu Socios sprawiło mi niespodziankę, bo okazało się, że jest specjalna pula biletów dla członków. Najpierw kupiłem bilet a potem się dopiero zacząłem martwić jak to logistycznie pogodzić, że mieszkam we Wrocławiu, trzeba odebrać bilet w Krakowie a mecz jest za chwilę w Warszawie. Z tego wszystkiego wyszedł rodzinny trip po stolicach Polski.

Gdy w dzień meczu wysiadłem na Moście Poniatowskiego widziałem idących w stronę Stadionu kibiców Pogoni. Rodziny z dziećmi. Spokojnie, bez żadnych ekscesów. Gdy odszukałem właściwą bramę zobaczyłem całą masę wiślaków oczekujących na to niecodzienne wydarzenie. Mimo, że na stadion przybyłem chwilę po dwunastej, to chwilę zajęło nim zająłem miejsce. W międzyczasie zapłaciłem za wodę gazowaną 14 zł.

Jakieś 10 tysięcy kibiców Wisły siedziało koło mnie. Na oko drugie tyle siedziało na sektorach neutralnych. Atmosfera święta. Co ciekawe dosłownie bez żadnych obelg w stosunku do klubu przeciwnego. „Dostało się” jedynie Legii, Cracovii i Policji. Chociaż ta ostatnia w niezwykle licznej ekipie raczej wzorowo pełniła tego dnia swoją służbę.

W pierwszej połowie meczu widziałem Wisłę, która była lepsza od Pogoni. Bez kompleksów dla czołowej drużyny wyższej klasy rozgrywkowej. W Pogoni największe zagrożenie stanowiły rajdy Grosickiego. Przyszedł koniec pierwszej połowy i 0:0. Wiara w to, że może uda się sprawić sensację.

W drugiej połowie w 75. minucie padł gol dla Pogoni Szczecin, którego podobnie jak wszyscy w sektorach Wisły nie widziałem. Nie widziałem, bo akurat chwilę wcześniej dolne sektory odpaliły race. Tutaj trzeba przyznać, że oprawa meczu ze strony dwóch ekip była naprawę świetna. Im bliżej końca było to człowiek godził się już powoli z porażką, ale w każdej upływającej minucie widział jakieś iskierki nadziei. No i nadeszła ostatnia akcja meczu, w której piłkarz, który wcześniej wszedł z ławki a w sezonie za wiele minut nie rozegrał, umieścił piłkę w bramce. To było nieopisane uczucie jaka euforia ogarnęła sektor Wisły i jak ludzie rzucili się sobie w ramiona. Za chwilę z niepokojem wszyscy na naszym sektorze oczekiwali czy sędzia uzna bramkę. Uznał i odgwizdał koniec regulaminowego czasu gry. Potem przyszła dogrywka i w jej 3. minucie najlepszy snajper zespołu Angel Rodado strzelił na 2:1. Coś niesamowitego. Pod sam koniec można powiedzieć, że była tzw. obrona Częstochowy. Wszyscy drżeli o końcowy wynik, jeszcze sędzia sprawdzał ewentualnego karnego. Pod sam koniec piłkarz Wisły miał na patelni sytuację, która powinna się skończyć 3:1, ale nie trafił. Poszła kontra, ale się obroniła Wisła i wybiła na róg. Sędzia odgwizdał koniec.

Wisła podniosła Puchar Polski. Nie patrzyłem na zegarek, ale ktoś potem rzucił, że kapitan Wisły, który jest praktycznie jej wychowankiem i rodowitym krakusem podniósł go symbolicznie o 19:06*. W swoim drugim sezonie na banicji w 1. lidze przyszedł wielki nieoczekiwany sukces. Obecnie piąta drużyna 1. ligi pokonała w finale Pucharu Polski siódmą drużynę Ekstraklasy.

W sezonie, który toczy się jeszcze gorzej niż poprzedni, a to tamte rozgrywki przyniosły sporo zawodu brakiem awansu. I do tego z roku na rok od wielu lat ta drużyna nie potrafiła w żadnym sezonie zanotować lepszego wyniku niż w każdym poprzednim sezonie.

Ta Wisła, która w przedostatniej akcji meczu była przegrana, wiarą do końca odwróciła losy rywalizacji i latem zagra w eliminacjach do Ligi Europy, czyli w europejskich pucharach. Dopisze niecodzienną historię europejskiej piłki. Będzie albo beniaminkiem najwyższej klasy rozgrywkowej, który gra w europejskich pucharach albo drużyną z drugiego szczebla krajowych rozgrywek, który reprezentuje swoje państwo w klubowych rozgrywkach europejskich.

Dla kogoś to może być tylko piłka, ale to jest alegoria życia – nawet przy małych szansach na sukces gdy serce wierzy i walczy się do końca można osiągnąć końcowy sukces.

A dochodzi tu jeszcze swoista symbolika, bo często przed wielkimi wiktoriami są pewne „znaki na niebie”. Stało się to 2 maja 2024 roku. Z kolei 3 maja 1925, czyli również w majówkę, tyleż że 99 lat wcześniej, ówczesny kapitan Wisły Kraków w przerwie przegrywanego przez Wisłę 1:5 derbowego pojedynku wypowiedział takie słowa:

„Nikt nie wymaga od Was samych zwycięstw, czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od Was ambitnej i nieustępliwej walki. Nie dopuście tego, aby ludzie uznali was za niegodnych podania ręki.”

Henryk Reyman, kapitan Wisły Kraków, 3 maja 1925 r.

Po przerwie Wisła strzeliła 4 bramki i mecz skończył się 5:5. 99 lat wcześniej…

Z kolei 1 maja 2004 roku Polska weszła do UE. W tych czasach Wisła Kraków była hegemonem ligi i latem 2004 r. zmierzyła się w eliminacjach do Ligi Mistrzów z Realem Madryt. Czy był lepszy moment na powrót Wisły do Europy?

* Wisła została założona w 1906 roku