B2B i umowy cywilno-prawne to w większości przypadków nie jest systemowa patologia
Z wielkim zapałem część elektoratu lewicy bierze na tapet umowy business-to-business (B2B) czy umowy zlecenia między przedsiębiorcą a osobą fizyczną nieprowadzącą działalności gospodarczej. Choć te pierwsze to zazwyczaj normalne umowy handlowe między dwoma zwykłymi przedsiębiorcami, to dla części ludzi kojarzą się z patologią polskiego rynku pracy. Oczywiście jakąś część umów cywilno-prawnych między dwoma przedsiębiorcami stanowią tego typu oświadczenia woli, w których jedna ze stron rzeczywiście prowadzi książkowy biznes a druga niczym nie różni się od pracownika. I to one wywołują kontrowersje i przyklejają do zwykłego określenia B2B perioratywne skojarzenia.
Ten temat jest idealnym paskiem lakmusowym na nasz gospodarczy światopogląd. Zupełnie inny poziom akceptacji mają liberałowie a zupełnie inny socjaliści. Choć bliżej mi do tych pierwszych i uważam podobnie jak H. Hazlitt, że regulacje państwowe prowadzą więcej szkody niż pożytku, to jestem w stanie zrozumieć oburzenie związane z wypychaniem ludzi na B2B czy na tzw. „umowy śmieciowe” za minimalne wynagrodzenie. Takie zjawiska faktycznie można uznać za pewien rodzaj patologii systemu.
Gdzieś jednak z innej strony są ci, dla których wybór danej formy prawnej swojego zatrudnienia był w pełni świadomy, głęboko przemyślany. W tym przypadku myślę, że regulacje są nadmierne, są niepotrzebne. Jeżeli to jest świadomy wybór, to powinna być również pełna odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Tak jak w opowieści o trzech świnkach na własną odpowiedzialność powinineś móc wybudować domek z siana czy desek zamiast z cegły tak samo jak możesz wybrać minimalny pakiet ubezpieczenia. Pełna odpowiedzialność polega na tym, że dokonując wyboru ponosi się skutki tego wyboru. Umowa o pracę ma pewne gwarancje „wliczone w cenę”, jeżeli ktoś rezygnuje sam z nich, to już powinna być jego sprawa i uważam, że w takim przypadku warto byłoby aby prawo uniemożliwiało powództwa o ustalenie stosunku pracy ex post.
Ktoś decyduje się na B2B, np. dlatego, że:
- wchodzi w 32% próg podatkowy, a na działalności gospodarczej zaczyna kalkulować, że liniowe opodatkowanie wygląda korzystniej.
- chce zaoszczędzić na składkach ZUS, bo w to, że ZUS za te kilkadziesiąt lat rzeczywiście wypłaci ci godną a nie głodową emeryturę też nie wierzy,
Chłodna kalkulacja tego aby mniej oddać do publicznej kasy to jedno, ale są jeszcze… osoby, które cechują się wysoką samoorganizacją i samodzielnością wykonywanej pracy, np. menedżerowie czy część specjalistów.
Wątpliwości wywołuje kwestia zatrudnienia członka zarządu czy części menedżerów na umowę o pracę. Kontrakt menedżerski to umowa nienazwana, zazwyczaj oparta na zwykłej umowie zlecenie. Ze względu na np. nienormowany czas pracy czy brak wykonywania pracy pod kierownictwem.
Są też tacy, którym prawo nakazuje taką formę prawną ich zatrudnienia, np. adwokaci.
Często obrywa się przedsiębiorcom, że zatrudniają na umowy cywilno-prawne czy B2B, ale tego typu zatrudnienie nie jest obce również w sektorze publicznym. Jakiś czas temu zajrzałem do sprawozdania finansowego za 2023 r. dla Szpitala Powiatowego im. Andrzeja Wolańczyka w Złotoryi, który działa w formie jednoosobowej spółki z organiczoną odpowiedzialnością, której 100% udziałów należy do Powiatu Złotoryjskiego. W sprawozdaniu z działalności zauważyłem, że według stanu na 31 grudnia 2023 r.:
- spośród zatrudnionych lekarzy tylko 2 było zatrudnionych na umowę o pracę a 65 na umowę cywilnoprawną,
- spośród zatrudnionych pielęgniarek 41 było na umowę o pracę a 81 na umowę cywilnoprawną,
- na liście było także 15 ratowników medycznych na umowę cywilnoprawną i nie widać żadnego na umowę o pracę.
Na marginesie kiedyś była taka anegdotka o tym, że w jednej karetce można było znaleźć właścicieli kilku firm. Dziś prawnie nie jest to już możliwe. Od podmiotów publicznych i spółek, których są one właścicielami, oczekiwałbym że będą świecić przykładem jeżeli chodzi o warunki zatrudnienia a także racjonalizację zatrudnienia w nich.
Odnoszę jednak wrażenie, że poza wczasami pod gruszą w budzetówce, w wielu przypadkach przegrywają one dość wyraźnie z różnymi zagranicznymi korporacjami zatrudniającymi white collars. Nie mówiąc już o tym, że wiele usługowych stanowisk w administracji publicznej można byłoby zlikwidować i stworzyć w tym koszcie lepsze warunki specjalistom i pozostałym pracownikom, którzy wykonują ważną pracę nierozerwalnie związaną z podstawową działalnością podmiotu.
Ciekawe pytanie na X zadał jeden z młodych polityków Lewicy: „Czy bycie na JDG z własnej woli jst lewicowe?” i odpowiedzi również byly ciekawe. Zakładam, że wiele z nich wynikało z pewnej nieświadomości, że jednoosobowe działalności gospodarcze to nie synonim pracy zastępowanej umową B2B, ale najczęsciej są to zwykłe działalności gospodarcze, z których dość duży odsetek jest pracodawcami. To forma organizacyjno-prawna, w której przedsiębiorca ponosi odpowiedzialność za zobowiązania całym majątkiem. A czy odpowiedzialność za swoje decyzje może mieć wektor polityczny?
Ja bym raczej zapytał część elektoratu lewicowego czy uważają, że fair jest sytuacja, w której etatowiec zapłaci dodatkowe ponad 300 zł/miesięcznie składki na ubezpieczenie zdrowotne jeżeli założy działalność gospodarczą. Nawet w sytuacji, w której nie osiągnie żadnego przychodu. I nawet jeżeli byłaby to książkowa działalność gospodarcza (nie zakładam, że miałby świadczyć usługi czy wytwarzać produkty na rzecz swojego pracodawcy). I to pomimo tego, że już ze stosunku pracy zapłacił składkę zdrowotną. Nadmierne regulacje zniechęcają niekiedy osoby, które chciałyby spróbować rozkręcić biznes.
(Obrazek poglądowy został wygenerowany przy użyciu modelu AI Designer z Bing)